Jako dziecko, mieszkałam w
małej wiosce w województwie siedleckim, w której przeżywałam wspaniałe przygody
niczym dzieci z Bullerbyn, dlatego też postanowiłam je wszystkie opisać w moim
pamiętniku i podzielić się wyjątkowym i ciekawym światem, jakiego doświadczałam
dorastając.
Każdą z moich przygód postaram się odpowiednio zatytułować z nadzieją zaciekawienia
moich odbiorców.
Jagodowa górka
W naszej wiosce bardzo popularne były wypady rodzinne do lasu na jagody i
grzyby.
Ważne było wstanie z samego rana jak jeszcze było ciemno, gdyż droga do lasu
zajmowała dużo czasu. Dawniej najlepszym środkiem lokomocji w mojej miejscowości
był samochód Syrenka, motor tzw. Emka lub wóz konny z konikami. Samochód
prowadził mój tata, motor wujek Bogdan lub ciocia Jasia, a konno często woziła
nas babcia Gienia, która sama nie posiadała konia ale często pożyczała go od
sąsiadów. Wyruszyliśmy z samego rana,
tym razem dwoma środkami lokomocji drogą
piaszczystą na skraj lasu. Dalej w głąb, do miejsc gdzie były gwarantowane jagody i grzyby musieliśmy isć pieszo.
Jako dziecko uwielbiałam las. Ta cisza, słońce przebijające się przez konary
drzew, niesamowita zieleń i jej tysiące odcieni. Ten widok zawsze zapierał mi
dech w piersiach, fascynacja naturą i ta niewyobrażalna cisza z koncertem leśnych
zwierząt, skrzypiące, stare drzewa,
które często były świadkami życia tych leśnych żyjątek i ich domem…. To był
czas, który mimo upływu lat zawsze mam w pamięci. Dzisiaj wchodząc do lasu
słyszę swój oddech, najpierw szybki z nutą adrenaliny i lękiem przed
zetknięciem z łosiem, czy jeleniem a potem błogi spokój, cisza, niesamowita
zielona przestrzeń z naturalnym dywanem pokrytym mchem, której nie da się do niczego porównać. To taki mój powrót do przeszłości.
Jako dziecko, wiedząc, że rodzice są obok, nigdy nie czułam lęku w lesie, czułam
się bezpieczna, nie zdawałam sobie sprawy z jakichkolwiek zagrożeń.
Idąc po zielonym dywanie, patrząc z perspektywy czterolatki zafascynowanej
różnorodnością roślinności i ilością fioletowych jadalnych kuleczek, szłam
przed siebie podśpiewując zapamiętane melodie. Byłam tak szczęśliwa i
beztroska…. Pamiętam, że często z tej fascynacji mówiłam do siebie. I pamiętam, że bardzo często w sobotę rano jeździliśmy do rodziny do Łochowa i spędzaliśmy tam cały dzień, czasami nawet nocowaliśmy. Często jeżdżąc w tamte rejony, tuż przed Jadowem zatrzymywaliśmy się przy lesie i szliśmy na grzyby, czy jagody a potem w Jadowie kupowaliśmy do termosów przepyszne lody i w Łochowie po obiedzie zjadaliśmy te pyszności. Pewnej pamiętnej dla mnie soboty, wybraliśmy się tradycyjnie do naszej rodziny do Łochowa. Po drodze jak zawsze o tej porze roku zatrzymaliśmy się w lesie, aby zebrać trochę jagód, bo to był właśnie czas na jagody. Zauważywszy
wyjątkowo gęsty od jagód krzew rosnący przy małej górce, pomyślałam głośno: -
jakie piękne drzewko pełne jagód, aż dziwne, że nikt tych jagódek nie je.
Usiądę sobie na tej górce i zjem te wszystkie smaczniusie kulki. Tak też
zrobiłam….
Wszystko byłoby wspaniale, gdyby nie to, że w którymś momencie zaczęło mnie coś
łaskotać we wszystkie części mojego ciała, aż zrozumiałam, że górka na której
usiadłam nie była zwykłą górką, tylko potężnym mrowiskiem, na którym roiło się
od mrówek. Krzyk jaki podniosłam zgromadził za chwilę rodziców i innych
członków rodziny, którzy rzucili wszystko, bo pomyśleli, że wydarzyła się jakaś
tragedia. Mrówki oblazły mnie calusieńką i były dosłownie wszędzie. Mama
rozebrała mnie calusieńką i wytrzepywała mrówki ze mnie i z moich ubrań. A ja zanosiłam się wniebogłosy.
Na szczęście sytuacja została szybko opanowana, a mrówki okazały się
niekąśliwe.
Zapamiętałam na całe życie, aby nie siadać w lesie na podejrzanych górkach ale jak tylko
widzę w lesie mrowisko, to na nowo przeżywam tę przygodę, ale już zawsze
z uśmiechem na twarzy.:-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz